6 lipca 2002. Sobota na Mieroszowskiej górce cudów




Od rana wiało jak pies. Około 30 fanów glajtowania spoczęło sobie spokojnie na szczycie Mieroszowskiej górki, czekając na zmiłowanie Boże i lepsze warunki.
Pierwsza trójca odważnych odpaliła czasze około 12.00, by po kilku minutach ostrej walki z wiatrem zwinąć żagle (czyli założyć klapy) i opaść w miarę spokojnie na Matkę Ziemię. "Należy jeszcze nieco poczekać" rzekł filozoficznie wzdychając ktoś z boku...
Około 13.30 zaczęło się: najpierw jeden, potem drugi, piąty... I po kilku minutach niebo wyglądało jak wnętrze akwarium wypełnione wielkobarwnymi, nieco babanowokształtnymi rybkami. No i powisieliśmy sobie na fajnym żagielku, nawet po 40 minut.
Kochany wiaterek niestesty nie zaprzestał tendencji do słabnięcia, więc około 16.00 latanie polegało już raczej na wykonywaniu dłuższych ślizgów, z krótkotrwałymi tendencjami do żagla. Tak czy siak - było super!







POWRÓT DO